Wszystko, co musisz wiedzieć, aby skutecznie działać na rzecz wolności w swojej gminie.
Jestem libertarianinem. Nie zostałem nim ani z kaprysu, ani z zasadniczej niechęci do instytucji państwa czy rządu, lecz w wyniku logicznego rozumowania i namysłu. Niestety, z ubolewaniem stwierdzam, że większość ludzi nie dostrzega tej logiki. Dzieje się tak nie bez przyczyny. To często my sami, libertarianie, nie potrafimy spójnie i skutecznie wyjaśnić, dlaczego większość ludzi – mimo że nieświadomie pielęgnuje libertariańskie wartości – ostatecznie popada w logiczną sprzeczność i nie dochodzi do tych samych wniosków co my.
Główną przyczynę tego stanu rzeczy upatruję w pojęciu „anarchokapitalizmu”, używanym do opisu „idealnej” organizacji wolnego społeczeństwa. Jest to moim zdaniem niefortunne określenie, gdyż już sama zbitka słów „anarchia” i „kapitalizm” skutecznie odstrasza. Odbiorca, skonfrontowany z taką koncepcją (pomimo bycia logiczną konsekwencją libertariańskich zasad autowłasności i nieagresji), nie skupia się na logice, która do niej prowadzi, lecz na podważaniu samego – w jego mniemaniu – jej absurdalnego rezultatu. Rzecz jasna nie mamy tu do czynienia z żadnym absurdem, niemniej tego rodzaju reakcja jest całkiem zrozumiała. Słowa niosą ze sobą konkretne znaczenie, a w tym przypadku jest ono zupełnie inne niż intencje, które przyświecały „ojcu anarchokapitalizmu”, czyli Murrayowi Rothbardowi.
Spójrzmy na statystyki.
Dla przykładu w Stanach Zjednoczonych poparcie dla kapitalizmu spadło do 54 procent w 2025 roku, w porównaniu z 60 procentami poparcia dla tego systemu cztery lata wcześniej[1]. Paradoksalnie 95 procent Amerykanów jest pozytywnie nastawionych do małego biznesu, a 81 procent popiera wolną przedsiębiorczość[2]. W Polsce wygląda to nieco inaczej. Większość Polaków jest zadowolona z funkcjonowania gospodarki rynkowej (56 procent), podczas gdy 61 procent uważa, że gospodarka oparta na prywatnej przedsiębiorczości jest najlepszym systemem dla kraju[3]. Jednocześnie, pomimo zmęczenia biurokracją i przerośniętą administracją, wielu Polaków krytykuje kapitalizm za niskie zarobki i wyzysk pracowników[4].
Dane te pokazują, że już sam termin „kapitalizm” staje się coraz bardziej negatywnie nacechowany. W powszechnym odbiorze jest on utożsamiany z systemem wspierającym oligarchię lub korporacje, a nie z wolnym rynkiem. Wynika to z faktu, że na świecie nie mamy kapitalizmu leseferystycznego, lecz raczej kapitalizm korporacyjny (zwany też kapitalizmem kumoterskim czy kapitalizmem państwowym) z silnym udziałem państwa – i dlatego jest on skompromitowany. Problem ten zauważyła Deirdre McCloskey, która w Burżuazyjnej godności zachęca do używania pojęcia „innowizmu” na określenie systemu, który „powszechnie, choć nieco myląco” nazywany jest kapitalizmem[5].
Jednakże jakkolwiek trafna jest diagnoza McCloskey, to jej recepta nie rozwiązuje w całości problemu komunikacyjnego libertarian. Ten bowiem eskaluje, gdy do „kapitalizmu” dodamy jeszcze bardziej obciążone historycznie i semantycznie słowo „anarchia”.
W masowej świadomości – zarówno polskiej, jak i amerykańskiej – termin „anarchia” nie jest utożsamiany z wolnością, lecz z chaosem, przemocą i upadkiem porządku[6]. W Polsce słowo to jest historycznie obciążone i używane przez osoby posługujące się retoryką strachu. Trafia to na wyjątkowo podatny grunt, ponieważ jako Polacy jesteśmy silnie przywiązani do roli państwa jako gwaranta porządku: aż 88 procent z nas uważa kraj za bezpieczny, co jest powszechnie postrzegane jako zasługa właśnie państwowych instytucji, a nie naszej kultury i charakteru[7]. „Anarchia” wciąż kojarzy się z utopijną i niepraktyczną ideą, a sam przedrostek „anarcho-” ma silnie negatywne konotacje.
Anarchokapitalizm jest więc pojęciem niosącym niemal wyłącznie pejoratywny ładunek, który tworzy mieszankę wybuchową. Nie dziwmy się zatem, że połączenie obu tych terminów, to jest „anarchii” i „kapitalizmu”, jest nie do zaakceptowania dla większości społeczeństwa, przez co niemal całkowicie uniemożliwia merytoryczną dyskusję na temat anarchokapitalistycznego modelu relacji międzyludzkich.
Wydawałoby się zatem, że przy tak negatywnym wizerunku kluczowych dla libertarianizmu pojęć idea libertariańska jest w Polsce skazana na porażkę. I tu dochodzimy do pewnego paradoksu, który ujawnia się dopiero wtedy, gdy zestawimy ze sobą przytoczone wcześniej dane.
Z jednej strony aż 61 procent Polaków uważa, że gospodarka oparta na prywatnej przedsiębiorczości jest najlepszym systemem dla kraju. Z drugiej jednak, jak wynika z raportu Stowarzyszenia Libertariańskiego pod tytułem Mój jest ten kawałek podłogi, do miana „liberała” lub „libertarianina” przyznaje się zaledwie 19,4 procent wyborców[8].
Wniosek nasuwa się jeden: ludzi, którym bliskie są fundamentalne dla libertarianizmu wartości (przynajmniej w pewnych granicach), jest w Polsce znacznie więcej, niż sugerują to badania autoidentyfikacji. Ogromna różnica między 61 a 19,4 procent pokazuje, że problemem nie są same wartości, lecz negatywnie nacechowane pojęcia. Podobnie jak „kapitalizm”, również termin „liberalizm” został w dużej mierze przejęty i skompromitowany przez lewicę (tak zwanych socjalliberałów), która wypaczyła jego pierwotny sens. To dlatego tak wielu ludzi – nieświadomych ideowych korzeni swoich przekonań – po prostu nie chce określać się mianem „liberała” czy „libertarianina”. Podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak skupienia się samych libertarian na szeroko zakrojonym promowaniu fundamentu filozofii libertariańskiej: prawa do życia, wolności i własności.
A przecież prawa te nie są pojęciami abstrakcyjnymi, lecz bardzo konkretnymi zasadami wynikającymi z ludzkiej natury. Prawo do życia oznacza absolutną nietykalność cielesną i wolność od fizycznej agresji ze strony innych ludzi. Prawo do wolności to swoboda działania zgodnie z własną wolą, o ile owo działanie nie narusza analogicznych praw innych osób. Prawo do własności jest z kolei wyłącznym prawem do kontrolowania i dysponowania owocami swojej pracy oraz sprawiedliwie nabytymi zasobami. Trudno znaleźć człowieka, który zaprzeczyłby, że sam posiada te prawa – być może zrobiłby to jedynie ten, kto nie ma już nic do stracenia.
I tu dochodzimy do kluczowej kwestii: jeśli dana jednostka deklaruje, że konsekwentnie uznaje te trzy prawa jako przyrodzone sobie i innym, a jednocześnie w swoich wnioskach nie dochodzi do wizji społeczeństwa bez państwowego monopolu na przemoc (którą niefortunnie nazywamy anarchokapitalizmem), to gdzieś po drodze popełnia błąd logiczny. Oznacza to, że de facto łamie – świadomie lub nie – co najmniej jedno z tych fundamentalnych praw[9]. Ten powszechny błąd logiczny – polegający na intuicyjnym uznawaniu własnych praw przy jednoczesnym popieraniu instytucji państwa, która z definicji je łamie – ma swoje głębokie źródła.
Z pomocą przychodzi nam psychologia odpowiedzialności. Ludzie tylko do pewnego stopnia gotowi są ponosić pełną odpowiedzialność za siebie i za swoje działania. Granica ta przebiega u każdego z nas w innym miejscu, lecz zawsze wyznacza ją punkt, w którym ciężar ten wymaga zbyt dużego wysiłku energetycznego lub gdy wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem (na przykład utratą majątku lub reputacji). Wówczas ludzie gotowi są przekazać kontrolę nad swoim życiem zupełnie obcym osobom, których prawdopodobnie nigdy w życiu nawet nie spotkają.
Jest to rodzaj gry o sumie ujemnej, niekorzystnej transakcji, w której jednostka daje państwu przyzwolenie na łamanie praw naturalnych. I trudno rozsądzić, co jest w tym gorsze: bierna zgoda na łamanie ich wobec siebie czy aktywne przyzwolenie na łamanie ich wobec wszystkich innych na danym terytorium. Zwróćmy przy tym uwagę na perfidny mechanizm tej transakcji: państwo chętnie deklaruje wzięcie odpowiedzialności za naród, by następnie – stosując haniebne techniki manipulacji – zrzucić ją z powrotem na obywateli w tych sektorach zarządzania, które są dla niego niewygodne. Sztandarowym przykładem jest inflacja. To państwo generuje ją poprzez politykę monetarną banku centralnego i nadmierne wydatki, ale winą za rosnące ceny obarcza „pazernych przedsiębiorców” lub samych obywateli (wskazując na tak zwaną spiralę płacowo-cenową), od których oczekuje się „zaciskania pasa”. Ostatecznie nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności.
Owa bierna akceptacja przerzucania odpowiedzialności jest sednem problemu, gdyż pozbawia człowieka godności. Jednostka, zrzekając się odpowiedzialności (a tym samym pewnej części własnych praw) i przerzucając ją na państwo, nie tylko sama traci godność – odbiera ją również innym, zmuszając ich swoją postawą do ponoszenia tych samych konsekwencji.
Równocześnie także i politycy tracą własną godność. Wykorzystują swoją pozycję do tworzenia szkodliwego prawa, do defraudacji i marnotrawienia środków publicznych z budżetu państwa, nie ponosząc za to praktycznie żadnych konsekwencji. Ten patologiczny układ – oparty z jednej strony na ucieczce od odpowiedzialności, a z drugiej na jej bezkarnie pozornym przyjmowaniu – prowadzi wprost do systemowego łamania praw naturalnych. I wszyscy na tym cierpimy.
Ów proceder ma swoje źródło w naszej ludzkiej naturze. Wszyscy bowiem działamy w oparciu o tę samą zasadę: dążymy do zdobycia jak największej ilości zasobów w jak najkrótszym czasie, wydatkując przy tym jak najmniej energii. Istnieją jednak dwie strategie, by ten cel osiągnąć. Pierwsza to dobrowolna wymiana, czyli przestrzeganie praw naturalnych, która wymaga osobistego wysiłku (środki ekonomiczne). Druga to droga na skróty, która polega na łamaniu tych praw, wymagająca zużycia znacznie rzadziej i mniej energii (środki polityczne).
Wybierając tę drugą ścieżkę, najłatwiejszą drogą jest zostanie politykiem lub bliskim współpracownikiem polityka, gdyż owe profesje gwarantują satysfakcjonujące profity. Ale aby to osiągnąć, polityk musi wpierw pewnej grupie (swoim wyborcom) obiecać, że ona również odniesie korzyści bez konieczności nadmiernego wydatkowania energii – na przykład poprzez programy socjalne, takie jak „Rodzina 800+” czy trzynasta i czternasta emerytura. Ostatecznie grupa, która przestrzega praw naturalnych, ponosi koszty utrzymania i jednych, i drugich. To właśnie ten wybór – świadomą rezygnację z dobrowolnej wymiany na rzecz łamania praw naturalnych – nazywam sprzedawaniem swojej godności.
Ów patologiczny mechanizm może funkcjonować wyłącznie dlatego, że systemowi brakuje fundamentalnej sprawiedliwości. Konkretnie rzecz ujmując, brakuje jej z powodu biernej postawy ogółu „dobrych ludzi” wobec niewielkiej, aktywnej grupy tych „złych”. To właśnie ten brak reakcji – i fakt, że politycy oraz ich wspólnicy skutecznie unikają ponoszenia konsekwencji za swoje działania – pozwala na ową powszechną ucieczkę od odpowiedzialności.
Sprawiedliwość bowiem to ostatnie, co politycy i ich wspólnicy chcieliby widzieć. I co należy stanowczo podkreślić: to właśnie ten brak sprawiedliwości – czyli konsekwentnego egzekwowania odpowiedzialności za łamanie praw naturalnych – leży u podstaw wciąż pojawiających się mniejszych lub większych konfliktów na świecie.
I tu dochodzimy do psychologicznego sedna, czyli do wyjaśnienia, dlaczego opisany powyżej patologiczny system w ogóle może funkcjonować: do hipokryzji. Hipokryzja – choć chciałbym ją tak nazywać – nie jest chorobą psychiczną, lecz towarzyszącym gatunkowi ludzkiemu od zarania dziejów złożonym wzorcem zachowania i strategią adaptacyjną.
Napędza ją przede wszystkim dysonans poznawczy – stan nieprzyjemnego napięcia, który pojawia się, gdy nasze zachowanie jest sprzeczne z naszymi przekonaniami. Hipokryzja staje się dysfunkcyjną strategią radzenia sobie z tym napięciem. Zamiast kosztownej zmiany zachowania (na przykład rezygnacji z owoców władzy czy z przywilejów socjalnych), jednostka ucieka się do samooszukiwania, reinterpretacji faktów i tworzenia pokrętnych usprawiedliwień. Pozwala jej to zachować pozytywny obraz samej siebie mimo jawnej sprzeczności z wartościami, które rzekomo są jej bliskie.
Ów mechanizm jest w istocie zaawansowaną formą obrony ego, chroniącą niestabilną samoocenę oraz lęk przed krytyką lub odrzuceniem. Zarówno obywatel „sprzedający godność”, jak i polityk „uzurpujący władzę” muszą zbudować fasadę moralnej wyższości lub rzekomej „konieczności dziejowej”. Robią to, aby ukryć przed światem – i co gorsza, również przed samymi sobą – własne słabości, lęki i niemoralne impulsy.
Kluczowym narzędziem tej obrony staje się projekcja, czyli mechanizm polegający na nieświadomym przypisywaniu innym własnych, nieakceptowanych cech. To dlatego polityk, który sam dopuszcza się defraudacji, będzie najgłośniej krzyczał o „złodziejach” na przykład wśród przedsiębiorców. Krytyka zewnętrzna staje się w ten sposób substytutem niemożliwej do zniesienia samokrytyki oraz próbą odciągnięcia od siebie uwagi.
Właśnie w tym punkcie libertarianizm oferuje logiczne i spójne wyjście z tego patologicznego układu. Skoro „sprzedawanie godności” możliwe jest wyłącznie dzięki systemowemu brakowi sprawiedliwości i psychologicznemu mechanizmowi hipokryzji, libertarianizm jest jedyną filozofią polityczną, która eliminuje te błędy u samych podstaw. Robi to, przywracając nierozerwalny związek między prawami naturalnymi a odpowiedzialnością, czyli fundamentami ludzkiej godności.
Libertarianizm nakierowuje te wszystkie kwestie na właściwe tory: proponuje sprawiedliwość poprzez egzekwowanie odpowiedzialności za łamanie prawa do życia, wolności i własności. Jednocześnie nie jest to ani anarchia, ani kapitalizm w ich współczesnym rozumieniu. Libertarianizm polega bowiem na odwróceniu hierarchii zarządzania społeczeństwami, tworząc system, w którym to jednostka decyduje o stylu swojego życia oraz o tym, kiedy, w jaki sposób i na co wyda swoje pieniądze. I absolutnie nie oznacza to braku struktur zarządczych czy ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne, zewnętrzne, system opieki zdrowotnej czy edukacji. Chodzi wyłącznie o to, żeby decydowali o tym nie politycy globalnie, lecz grupy jednostek lokalnie, stosując prawo pozytywne zakorzenione w nadrzędnym przestrzeganiu praw naturalnych.
Należy przy tym stanowczo podkreślić, że libertarianizm nie oferuje gotowego, odgórnego przepisu na organizację społeczeństwa. Wskazuje jedynie, gdzie tkwi błąd w obecnym systemie – czyli w przyzwoleniu na systemowe łamanie praw naturalnych – i co należy zrobić, by go naprawić. Logiczną konsekwencją ścisłego przestrzegania libertariańskich zasad autowłasności i nieagresji jest właśnie ustrój, który tak niefortunnie nazwano anarchokapitalizmem. To, jak ostatecznie libertariańskie czy anarchokapitalistyczne społeczeństwa lub narody byłyby zorganizowane, zależałoby już wyłącznie od lokalnych uwarunkowań i pomysłowości kreatywnych jednostek w danych lokalnych społecznościach.
A jednak, mimo że libertarianizm logicznie tłumaczy skomplikowane procesy społeczne, opinia publiczna postrzega go albo negatywnie, albo obojętnie. Większość ludzi nigdy nawet o libertarianizmie nie słyszała. A jak już wspomniałem, twierdzę, że libertarian (i liberałów) jest znacznie więcej, niż nam się wydaje.
Ten pozorny paradoks (dlaczego tak wielu ludzi popiera idee wolnościowe, a jednocześnie tak niewielu identyfikuje się z ich wnioskami) wyjaśnia Bernard Mandeville poprzez swoją prostą tezę, że „prywatne przywary” (wady moralne, takie jak hipokryzja) w zaskakujący sposób przynoszą „publiczne korzyści”. Dzieje się tak, ponieważ sam akt udawania cnoty przez hipokrytę (na przykład polityka) w sposób niejawny udowadnia, że moralność, uczciwość i sprawiedliwość są wartościami pożądanymi i cenionymi przez społeczeństwo[10]. Powszechność tej wady nie jest więc dowodem na upadek etyki, ale – wręcz przeciwnie – przekornym dowodem na siłę ideałów etycznych, które jako libertarianie uznajemy za fundament.
I to właśnie ten mechanizm pokazuje, że większość z nas – nie tylko libertarianie – de facto ceni godność, sprawiedliwość i odpowiedzialność. Nawet jeśli częściowo im zaprzeczamy, poprzez niespójność naszych działań z deklarowanymi wartościami i poddawanie się państwu, oddajemy hołd tym cnotom. Nie wszyscy jednak jesteśmy tego świadomi, ponieważ – jak wskazałem na początku – same negatywnie nacechowane pojęcia „libertarianizm”, „kapitalizm” czy „anarchia” w umysłach wielu z nas brzmią zupełnie inaczej niż w głowach ich świadomych zwolenników.
Jestem libertarianinem. Nie z powodu kaprysu, lecz dlatego, że nie godzę się na hipokryzję i dostrzegam, iż libertarianizm – jako jedyna filozofia polityczna – w pełni i w sposób spójny rozpoznaje zasady wpisane w naszą naturę. Prawo do życia, wolności i własności jest bowiem głęboko zakorzenione w DNA każdego z nas; to istota naszego człowieczeństwa.
Mariusz Kochański
[1] Jeffrey M. Jones, Image of Capitalism Slips to 54% in U.S., Gallup, news.gallup.com/poll/694835/image-capitalism-slips.aspx [dostęp: 23.10.2025].
[2] Daniel Miller, American’s support for capitalism drops to new low, poll finds, Fox 26 Houston, fox26houston.com/news/americans-support-capitalism-poll [dostęp: 28.10.2025].
[3] Bezpieczeństwo publiczne w doświadczeniach i ocenie Polaków, CBOS, „Komunikat z badań” 2023, Nr 49, s. 8, cbos.pl/SPISKOM.POL/2024/K_049_24.PDF [dostęp: 28.10.2025].
[4] Opinie o gospodarce rynkowej, CBOS, „Komunikat z badań” 2019, Nr 87, s. 7, cbos.pl/SPISKOM.POL/2019/K_087_19.PDF [dostęp: 28.10.2025].
[5] Deirdre N. McCloskey, Burżuazyjna godność. Dlaczego ekonomia nie potrafi wyjaśnić współczesnego świata?, przeł. Jan Lewiński, Marcin Zieliński, Instytut Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa, Wrocław 2017, s. 8, 55.
[6] Anarchia, PWN, sjp.pwn.pl/sjp/anarchia;2549943.html [dostęp: 28.10.2025].
[7] Bezpieczeństwo publiczne…, s. 12.
[8] Marcin Chmielowski, Kris Kaleta, Radosław Marzęcki, Mój jest ten kawałek podłogi. Liberalna i libertariańska autoidentyfikacja Polaków, Stowarzyszenie Libertariańskie, Wrocław 2023.
[9] Właściwie łamie wszystkie trzy, ponieważ są one tożsame i opisują jedynie różne aspekty tego samego – tak jak czas i przestrzeń tworzą nierozerwalną czasoprzestrzeń.
[10] Bernard Mandeville, Bajka o pszczołach, przeł. Agnieszka Glinczanka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Kraków 1957, s. 396.
Oddajemy w Wasze ręce owoc niemal dwuletniej pracy nad projektem Wolność pod lupą. Niniejszy raport zawiera wyniki badania opinii publicznej sfinansowanego za pomocą zbiórki crowdfundingowej i przeprowadzonego na nasze zlecenie przez Instytut Badań Spraw Publicznych na reprezentatywnej grupie Polaków, jak również wnioski, jakie zespół badawczy pod kierownictwem dr. Marcina Chmielowskiego wyciągnął z rezultatów sondażu.