
Podczas gdy to ostatnie stwierdzenie jest oczywistą nieprawdą i nie ma nawet potrzeby się nad nim pochylać, to to pierwsze ma sens o tyle, że samo odkrycie jakiegoś „prawa naturalnego” nie musi oznaczać, że ludzie zechcą je z konieczności stosować. Wielokrotnie w dziejach ludzkości występowały systemy prawne jawnie sprzeczne z jakąkolwiek intuicyjną sprawiedliwością możliwą do rozpoznania przez rozumnego człowieka – żeby daleko nie szukać, wystarczy przywołać prawo III Rzeszy lub ZSRS. Jednakże szczególnie interesującym przypadkiem argumentacji przeciwko „prawu naturalnemu” nie jest próba odrzucenia go, lecz stwierdzenie, że jedynym „naturalnym” prawem jest tak zwane prawo silniejszego, czy też prawo pięści vel „prawo dżungli”, w myśl którego tylko ten, kto dysponuje dostateczną siłą, aby wyegzekwować swoje prawa, może się na nie skutecznie powoływać. Co ciekawe, nie jest to argument w najmniejszym stopniu nadający się na narzędzie zwolennika państwowego monopolu na stosowanie przemocy i rozstrzyganie sporów. Jeśli bowiem obowiązuje uniwersalne, odwieczne prawo silniejszego, to sposobem na niwelowanie jego destrukcyjnych skutków nie jest bynajmniej budowanie ogromnych aparatów przemocy dysponujących monstrualną przewagą nad wszystkimi pozostałymi jednostkami i grupami osób. Byłoby to bowiem (i tak jest w istocie) wręcz pogorszenie skutków stosowania prawa silniejszego.
Jeśli więc hołdujesz prawu dżungli, powinieneś stanowczo opowiadać się za decentralizacją ośrodków dzierżących narzędzia przemocy oraz możliwie jak najrówniejszym rozkładem sił w społeczeństwie tak, aby każdy szachował każdego możliwością odwetu. Sytuacja, gdy jeden podmiot dysponuje rażącą przewagą połączoną w dodatku z usankcjonowana przez prawo stanowione obezwładniającą biernością i obojętnością na jego agresję, a nawet jej akceptacją wynikającą z usilnej propagandy ją legitymizującej, jest najlepszym argumentem z „prawa pięści” przeciwko istnieniu państwa.
Rafał Trąbski, Antistate