
Po uznaniu jednej, prostej zasady mówiącej, że nikomu nie wolno inicjować przemocy wobec drugiej osoby lub jej własności, upada największy mit kolektywizmu: że wolność jednostki jest sprzeczna z wolnością całego społeczeństwa. Społeczeństwo bowiem samo w sobie składa się z jednostek i jeżeli one nie będą same z siebie wolne, to mówienie o jakiejkolwiek wolności staje się nonsensem.
—-
Ponieważ potrzeby mogą wyrażać tylko pojedynczy ludzie po tym, jak dokonają uświadomienia sobie jakiegoś stanu niedostatku i identyfikacji sposobu i środków do jego usunięcia, mamy do czynienia w społeczeństwie tylko i wyłącznie z indywidualnymi potrzebami. Skoro ludzie nie stanowią umysłowej „wielojedności”, zbiorowego bytu telepatycznego, to sugerowanie, jakoby grupa pięciu, pięćdziesięciu czy pięciu milionów osób, nagle generowała nowe potrzeby nieistniejące w umysłach pojedynczych jednostek, byłoby oczywistym absurdem. Nie może zatem nigdy wystąpić coś takiego, jak konflikt wolności indywidualnej z potrzebami społeczeństwa.
—-
Mogą pojawić się konflikty potrzeb różnych jednostek w społeczeństwie. Jakże inaczej brzmi „konflikt wolności pana Jonesa z interesami pana Smitha i kilku innych” od „konfliktu wolności jednostki z interesami społeczeństwa”. To pierwsze sformułowanie odkłamuje kolektywny charakter problemu i odejmuje grupie jednostek magiczny nimb automatycznej racji, który sam w sobie jest nonsensem wynikającym ze zwykłej bezsilności pojedynczej osoby przeciwko masie, nie znajdującym żadnego uzasadnienia etycznego, a wynikającym jedynie z prostego prawa dżungli, gdzie silniejszy – w tym przypadku grupa ludzi – jest zdolny wymusić na słabszym swoją „rację”, czyli swoje widzimisię.
—-
Jeżeli chcemy uwolnić się od prymitywnego atawizmu, jakim jest „demokratyczne” rozwiązywanie sporów, w rzeczywistości będące tylko i wyłącznie zakamuflowanym prawem dżungli, wystarczy że uznamy zasadę nieagresji, wedle której przegrywa nie ten, kto jest słabszy (mniej liczny w przypadku demokracji), lecz ten, kto zainicjował przemoc naruszając cudzą wolność i własność. Oczywiście pełna i powszechna akceptacja zasady nieagresji w społeczeństwie nigdy nie będzie całkiem możliwa, ponieważ zawsze znajdą się osoby psychopatyczne i socjopatyczne niezdolne do odrzucenia pokusy użycia przemocy do osiągnięcia swoich celów i dostrzegające ogromne korzyści indywidualne w zastosowaniu prawa dżungli zamiast cywilizowanego rozstrzygania sporów. Wobec tej nieuchronnej prawdy pewnym jest, że żadne społeczeństwo, z anarchicznym społeczeństwem prawa prywatnego włącznie, nie uniknie nigdy wszystkich konfliktów i nie zaoferuje życia pozbawionego jakiejkolwiek przemocy i walki, chociażby przemocy w walce z tego typu antyspołecznymi zwolennikami prawa dżungli.
—-
Ponieważ potrzeby mogą wyrażać tylko pojedynczy ludzie po tym, jak dokonają uświadomienia sobie jakiegoś stanu niedostatku i identyfikacji sposobu i środków do jego usunięcia, mamy do czynienia w społeczeństwie tylko i wyłącznie z indywidualnymi potrzebami. Skoro ludzie nie stanowią umysłowej „wielojedności”, zbiorowego bytu telepatycznego, to sugerowanie, jakoby grupa pięciu, pięćdziesięciu czy pięciu milionów osób, nagle generowała nowe potrzeby nieistniejące w umysłach pojedynczych jednostek, byłoby oczywistym absurdem. Nie może zatem nigdy wystąpić coś takiego, jak konflikt wolności indywidualnej z potrzebami społeczeństwa.
—-
Mogą pojawić się konflikty potrzeb różnych jednostek w społeczeństwie. Jakże inaczej brzmi „konflikt wolności pana Jonesa z interesami pana Smitha i kilku innych” od „konfliktu wolności jednostki z interesami społeczeństwa”. To pierwsze sformułowanie odkłamuje kolektywny charakter problemu i odejmuje grupie jednostek magiczny nimb automatycznej racji, który sam w sobie jest nonsensem wynikającym ze zwykłej bezsilności pojedynczej osoby przeciwko masie, nie znajdującym żadnego uzasadnienia etycznego, a wynikającym jedynie z prostego prawa dżungli, gdzie silniejszy – w tym przypadku grupa ludzi – jest zdolny wymusić na słabszym swoją „rację”, czyli swoje widzimisię.
—-
Jeżeli chcemy uwolnić się od prymitywnego atawizmu, jakim jest „demokratyczne” rozwiązywanie sporów, w rzeczywistości będące tylko i wyłącznie zakamuflowanym prawem dżungli, wystarczy że uznamy zasadę nieagresji, wedle której przegrywa nie ten, kto jest słabszy (mniej liczny w przypadku demokracji), lecz ten, kto zainicjował przemoc naruszając cudzą wolność i własność. Oczywiście pełna i powszechna akceptacja zasady nieagresji w społeczeństwie nigdy nie będzie całkiem możliwa, ponieważ zawsze znajdą się osoby psychopatyczne i socjopatyczne niezdolne do odrzucenia pokusy użycia przemocy do osiągnięcia swoich celów i dostrzegające ogromne korzyści indywidualne w zastosowaniu prawa dżungli zamiast cywilizowanego rozstrzygania sporów. Wobec tej nieuchronnej prawdy pewnym jest, że żadne społeczeństwo, z anarchicznym społeczeństwem prawa prywatnego włącznie, nie uniknie nigdy wszystkich konfliktów i nie zaoferuje życia pozbawionego jakiejkolwiek przemocy i walki, chociażby przemocy w walce z tego typu antyspołecznymi zwolennikami prawa dżungli.
Rafał Trąbski, Antistate