Brak komentarzy

Przemysław Hankus – Z niewolnika nie ma pracownika!

Wydawać by się mogło, że popierających przymusowy pobór do wojska czy też armię poborową ze świecą szukać. Okazuje się jednak, że wciąż nie brakuje takich, którzy najchętniej wsadziliby wszystkich młodych mężczyzn (kobiety być może w ramach równouprawnienia także) w kamasze. Niestety…

Jakiś czas temu, głównie za sprawą Marka Jakubiaka, posła Kukiz’15, powrócił temat przywrócenia bądź też odwieszenia zawieszonego za rządów koalicji PO–PSL obowiązku czynnej służby wojskowej. Od 1 stycznia 2010 r. zasadnicza służba wojskowa (ZSW) została prawnie zawieszona, choć może powrócić w bliżej nieokreślonym czasie. Pozostaje jednak pytanie, czy tego rodzaju powrót do przeszłości jest w jakikolwiek sposób uzasadniony i czy istnieją przekonujące argumenty za przymusowym koszarowaniem setek tysięcy młodych ludzi, którym de facto bezpowrotnie zabiera się kilka(naście) miesięcy życia.

Zwolennicy ZSW często podają argument, jakoby jedynie wojsko mogło zrobić z chłopaka prawdziwego mężczyznę; że wyłącznie w wojskowych koszarach może nauczyć się dyscypliny, szacunku do hierarchii, miłości do ojczyzny czy, last but not least, umiejętności posługiwania się bronią. Śmiem wątpić, czy wszystkich tych cech i umiejętności nie można nabyć poza obiektami wojskowymi, w których przymusowo trzyma się kogoś nierzadko wbrew jego woli przez wiele miesięcy. Przykładowo: obsługi broni można nauczyć się chodząc na strzelnicę, a wspomniane wartości mogą zostać wpojone synom przez ojców i dziadków, czy innych członków rodziny, bądź też przez najbliższych znajomych. Nie widzę powodu, dla którego umundurowani przedstawiciele państwa mieliby przymusem wbijać coś do głowy moim dzieciom.

O czym jednak często się zapomina, gdy przychodzi do dyskusji na temat armii poborowej i przymusowego poboru do wojska, to o moralnym i etycznym charakterze całego przedsięwzięcia, unikając nazywania tego procederu po imieniu. Nie można mimo wszystko uniknąć w dyskusji nad przymusowym koszarowaniem tysięcy ludzi określenia, które idealnie oddaje jego naturę i istotę. Tym określeniem jest niewolnictwo. Czymże innym jest zmuszanie kogoś do wykonywania określonych czynności w określonym miejscu (pracy), z których korzysta w zasadzie wyłącznie jedna ze stron, podczas gdy drugiej zapewnia się (na całe szczęście) jedynie wyżywienie i dach nad głową? W przypadku przymusowego poboru i przetrzymywania młodych ludzi w koszarach, państwo uzyskuje “mięso armatnie” i posłusznych rekrutów, którymi może dysponować jak własnymi zasobami (by nie powiedzieć, jak rzeczami), podczas gdy owi młodzi ludzie najczęściej tracą cenny czas, który mogliby wykorzystać na rynku w realnej gospodarce, przynosząc korzyści sobie i innym. Tyle że wówczas ego osób o militarystycznych zapędach mogłoby mocno ucierpieć…

Nic dziwnego, że przymusowy pobór jest w skali cywilizowanego świata reliktem i rozwiązaniem słusznie minionym. Nie ma sensu do tego wracać (chyba że interesują nas wzorce znane z Białorusi, Rosji czy  większości państw afrykańskich), bo jak wiadomo z niewolnika nie ma pracownika. Faktem jest, że bez przymusu i przemocy system niewolniczy, jakim w mikroskali jest przymusowy pobór do wojska, nie może się utrzymać. Nie powinien być to jednak argument za dokręcaniem śruby i przeznaczaniem kolejnych środków na przywrócenie bądź utrzymanie takiego niewydolnego i niemoralnego systemu, a raczej argument za jego definitywnym porzuceniem i całkowitą likwidacją z wyżej wymienionych powodów.

Jeśli komuś tak bardzo zależy na obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym, to niech zacznie od członków swojej rodziny i bliskich. Jako zwolennik działania zgodnego z głoszonymi poglądami chętnie widziałbym synów bądź wnuków polityków agitujących za przywróceniem ZSW w pierwszym szeregu nowych państwowych rekrutów, choć zdecydowanie wolałbym, żeby ich ojcowie i dziadkowie im tej “przyjemności” oszczędzili, zaprzestając głoszenia takich postulatów. I nie mówcie proszę, że porównywanie “służby ojczyźnie” do niewolnictwa jest niewłaściwe, ponieważ służba nie wiąże się (a przynajmniej nie powinna) z odgórnym przymusem, a jest rezultatem wolnego wyboru jednostki, podczas gdy pobór do wojska w omawianym kształcie bez groźby sankcji za niedostosowanie się do żądań Kapitana Państwo po prostu nie miałby racji bytu. Przymusowa służba to wewnętrzna sprzeczność, zatem pozwólmy “bawić się w żołnierzyki” tym, którzy faktycznie mają na to ochotę.

Przemysław Hankus

Tekst pierwotnie opublikowany na portalu wSensie.pl w ramach cyklu Wolnym Tekstem.

Skomentuj

*