3

Krzysztof Jurewicz – Czy i jak dopłacać do energii?

Sytuacja na rynku energii wywołuje rozliczne dyskusje dotyczące w szczególności działań, jakie podejmuje w związku z tym nasz sanacyjno-peerelowski rząd. A co powiedzieliby wstrętni liberałowie? Domyślna i kanoniczna odpowiedź brzmi rzecz jasna: „Do niczego nie dopłacać. Zabieranie jednym, żeby dać drugim, jest niemoralne, a wpływanie na ceny zaburzy mechanizmy rynkowego dostosowania się do sytuacji”.

Ale właściwie co złego może się stać? I czy mimo wszystko da się znaleźć argumenty za ingerencją państwa w rynek energii?

Dopłaty

Powiedzmy, że państwo dopłaci bezpośrednio do zakupów energii przez indywidualnych klientów (bez większego znaczenia, w jaki sposób). Czy koszt energii przez to spadnie? Nie – jedynie jego część zostanie przeniesiona na podatnika. Z energii nadal będzie korzystać indywidualny odbiorca, ale częściowo będzie finansować to społeczeństwo. Oznacza to, że odbiorca nie odczuje w adekwatnym stopniu kosztu energii, którą zużywa. O to oczywiście w dopłatach chodzi, ale w konsekwencji pozbawia się odbiorcę motywacji do tego, żeby energię oszczędzać. Jeśli Kowalski w normalnych okolicznościach mógłby zdecydować na przykład o ogrzewaniu jednego pomieszczenia mniej, żeby zaoszczędzić na rachunkach, „dzięki” dopłatom nie musi się tym specjalnie przejmować. Zużycie nie spada tak, jak by mogło, płacimy za energię więcej, a kraje eksportujące surowce się cieszą.

Ceny maksymalne

Jeśli państwo zakazuje handlu energią powyżej określonej ceny, to poprzez problemy ze zbalansowaniem popytu z podażą może to powodować niedobory (i prowadzić do gospodarki nakazowo-rozdzielczej, gdzie o przydziale surowców decydują nie potrzeby rynkowe, lecz widzimisię towarzyszy partyjnych). Do tego w dłuższym okresie perspektywa ograniczonego zarobku ograniczy również inwestycje w sektor energetyczny i obniży podaż (dotyczy to również domiarów).

Pieniądze z helikoptera

Państwo może nie dopłacać do konkretnych zakupów, tylko rozdać pieniądze wybranym grupom, żeby mogły sobie same, na własną rękę kupić energię i by nie zamarzły zimą. Zaletą takiego podejścia jest to, że konsument nadal ponosi rzeczywisty koszt nabycia energii oraz – co za tym idzie – ma motywację do tego, aby tę energię oszczędzać i wydać pieniądze z większym pożytkiem na coś innego.

Oczywiście w dalszym ciągu jest to rozdawnictwo ze wszystkimi jego wadami. W szczególności jeśli rozdajemy pieniądze posiadaczom wybranych, nieefektywnych źródeł ciepła, to zniechęcamy ich do inwestowania w źródła energooszczędne, przyczyniając się do utrwalenia problemu.

Dopłaty dla wybranych

Powiedzmy, że państwo dopłaca indywidualnemu Kowalskiemu do rachunku za prąd, ale nie dopłaca pozostałym podmiotom, w tym firmom i uniwersytetom. (ma to oczywiście sens, gdy rząd chce kupić jak najwięcej głosów, dysponując ograniczonym budżetem). Przez dysproporcję w cenach może wtedy dochodzić do przerzucania zużycia energii w kierunku odbiorców, dla których jest ona tańsza, a w ten sposób do większego łącznego zużycia.

Czy wypychanie przez UJ studentów z pojedynczej sali wykładowej do wielu domów prowadzi do mniejszego zużycia prądu? Niekoniecznie, choć może to prowadzić do mniejszych rachunków (oddzielną kwestią jest, czy uniwersytet ma prawo w ten sposób przerzucać koszty prowadzenia zajęć na studentów). Podobnie wyższe ceny prądu/gazu dla firm mogą ograniczyć choćby stołowanie się Polaków w restauracjach, nawet jeśli realnie nie będzie to wcale ograniczać zużycia.

Wolna amerykanka

Wyobraźmy sobie, że rząd rzeczywiście postanawia nie ingerować w rynek energii i co najwyżej rozdaje ludziom zapomogi – do wydania po uważaniu. Ludzie obserwując rachunki, zaczynają oszczędzać — robiąc pranie w czasie, gdy prąd jest tańszy, przestając ogrzewać niektóre pomieszczenia, inwestując w tańsze źródła ciepła, jednym słowem — optymalizując zużycie energii. Można by uznać, że jest to sytuacja idealna — i w teorii rzeczywiście może to tak wyglądać.

Ale część odbiorców w poszukiwaniu oszczędności na ogrzewaniu może uznać, że kalosze i opony to znakomity (bo tani) materiał opałowy. Powstałe zanieczyszczenie środowiska i tak dotknie ich tylko w ograniczonym stopniu; spora część, uleciawszy przez komin, zostanie wchłonięta przez sąsiadów. Można by tu wskazać, że w idealnym ustroju sąsiedzi będą w stanie pozwać kopcących i uzyskać odszkodowanie, które z nawiązką zrekompensuje im powstałe straty zdrowotne, sprawiając przy okazji, że palenie byle czym nie będzie wcale takie opłacalne. Ale kto mieszka w Polsce, ten się w tym miejscu tylko zaśmieje albo zapłacze. Może jednak warto dopłacać bezpośrednio do surowców, żeby Polacy nie palili byle czym? Niekoniecznie.

Załóżmy, że podaż czystych źródeł energii jest w miarę stała, to jest jesteśmy w stanie sprowadzić tylko określoną ich ilość, mieszcząc się w rozsądnych widełkach cenowych. Wówczas dopłaty spowodują, że będziemy zużywać więcej energii (bo będzie ona tańsza dla konsumenta), a żeby pokryć to zwiększone zapotrzebowanie, trzeba będzie spalić więcej opon i kaloszy.

Załóżmy teraz, że podaż nie jest stała i że za pieniądze z dopłat będziemy w stanie zaimportować więcej czystych surowców. Żeby te dopłaty uzasadnić, powinniśmy dysponować jakąś kalkulacją mówiącą, że koszt dopłat zwróci się w postaci lepszego zdrowia publicznego. Ale gdybyśmy doszli już do robienia takich szacunków, to czy nie można by pójść o krok dalej i zamiast tego przyznawać odszkodowania za szkodliwe emisje? Nawiasem mówiąc, trzeba przyznać, że jest to technicznie trudne, choćby ze względu na to, że ludzie różnie wyceniają swoje zdrowie.

Podsumowanie

Państwo, wtrącając się w rynek energii, szkodzi. Warto zacząć zastanawiać się nad wypracowaniem mechanizmów odszkodowań od emitujących zanieczyszczenia powstałe w wyniku spalania niskiej jakości paliw.

Krzysztof Jurewicz

3 komentarze

  1. Reply
    Paweł Kopeć says

    Jeśli energia pochodzi od firm państwowych, tzn. jest państwowa to najprościej jest po prostu obniżyć jej koszty, czyli m.in. bezpośrednie i pośrednie podatki z nią związane, zamiast bawić się w jakieś dopłaty, rekompensaty, wyrównania etc. To jest robota głupiego: przelewanie pieniędzy i to wielkich z jednej puli do drugiej. Ostatecznie, lekarstwo gorsze od choroby, bo marne zyski, koszt ostateczny i duży rachunek społeczny.
    Nieprawdaż?!

  2. Reply
    Paweł Kopeć says

    Podatki, podatki, podatki – wszystko rozbija się o podatki, nadmierne, wysokie i za wszystko to jest źródło nieszczęść, wszelkich i nas wszystkich.

    • Reply
      Paweł Kopeć says

      Nad tym wszystkim i przede wszystkim góruje chory System /ekonomiczny, finansowy, gospodarczy, społeczny, państwowy, polityczny/.
      A imię jego socyalizm i demokracja, znaczy socdemokracja, właściwie hiper/neo/ultrademokracja (w tym sejmokracja, parlamentaryzm, postszlachetczyzna/.

Skomentuj

*