1

Karol Sobiecki – Dlaczego nie jestem demokratą?

Nie jestem zwolennikiem demokracji. Jestem jej przeciwnikiem. W tym tekście postaram się wyjaśnić dlaczego.

Idealna demokracja polega na takim sposobie podejmowania decyzji dotyczących powszechnie obowiązujących reguł, w którym zbiorowość składająca się z liczby jednostek n decyduje większością głosów o zasadach panujących w tej zbiorowości. Łatwo policzyć, że procentowy wpływ jednostki na decyzje o regułach mających również jej dotyczyć wynosi 100%/n. Przykładowo: w Polsce jest około 30 mln osób uprawnionych do głosowania, zatem każda z nich ma 100%/30000000 wpływu na podjęte decyzje, czyli ok. 0,000003% lub 0,00003‰. To nie jest nawet jedna tysięczna promila wpływu! Niedorzecznością jest sądzić, że tak mały wpływ na decyzje jest sprawiedliwy. Każdy normalny człowiek oburzyłby się, gdyby zaproponowano mu 0,00003‰ wpływu na decyzje, którym następnie musiałby się podporządkować.

Demokrację zwykle przeciwstawia się autorytaryzmowi, przedstawiając ten drugi jako jedyną dla niej alternatywę. I tutaj zgodzę się, że z dwojga złego demokracja jest lepsza, ponieważ lepiej mieć 0,00003‰ niż 0% wpływu, a tyle dokładnie ma znaczna większość mieszkańców państwa autorytarnego. Jedyną osobą mającą w idealnym autorytaryzmie możliwość ustalania reguł jest dyktator lub monarcha absolutny (posiada on dokładnie 100% wpływu).

Oczywiście nie bez przyczyny wspomniałem o idealnej demokracji i o idealnym autorytaryzmie, ponieważ w realnych systemach jest inaczej. Zacznę od prostszego do opisania przypadku, czyli od realnego autorytaryzmu. W takim systemie nie tylko dyktator ma wpływ, ale również najczęściej jego przyboczna świta: zespół doradców, ministrów, generałów, najbliższa rodzina etc. Ponadto często dyktator jest oderwany od rzeczywistych realiów społeczeństwa, w którym żyje i otrzymuje jedynie część starannie wyselekcjonowanych informacji, które docierają do jego ucha. W związku z tym de facto nie rządzi on, tylko ci, którzy jego decyzje interpretują i wykonują w warunkach lokalnych, czyli kasta rządowych biurokratów (w Chinach nazywano ich Mandarynami). Nie zmienia to jednak faktu, że pozostali, czyli podwładni, mają 0% wpływu. To mniej niż w jakiejkolwiek demokracji i jest to definitywnie niesprawiedliwe. W porównaniu z takim systemem demokracja faktycznie jawi się jako zbawienie.

Czym z kolei charakteryzuje się realna demokracja? Większość państw demokratycznych to demokracje przedstawicielskie, pośrednie. Oznacza to, że przykładowo w Polsce: nie tylko mamy skromne 0,00003‰ wpływu, ale nie na każdą podejmowaną decyzję, tylko na wybór przedstawicieli, którzy przez kolejne 4 lata będą podejmować decyzje za nas. Owi przedstawiciele na przykładzie Sejmu mają teoretycznie 1/460, czyli ok. 0,2% wpływu i nie są zobowiązani spełniać swoich obietnic danych wyborcom, tj. nie spotykają ich żadne negatywne konsekwencje za złamanie przyrzeczeń, poza ewentualnym pogorszeniem opinii i mniejszą szansą na reelekcję.

Kolejna sprawa: założenie, że obywatele mają równe szanse i ich głos jest równy, jest utopijne i kompletnie nierealne. Mamy różne zdolności przekonywania innych i manipulacji nimi, różny poziom charyzmy, różną ilość zgromadzonych zasobów (pieniędzy, dostępu do mediów itd.), różną popularność, różną ilość wpływowych znajomości i koneksji rodzinnych, biznesowych etc. Oczywiste jest więc, że owe 0,00003‰ dla każdego to model idealny. W realnej demokracji bogaty właściciel stacji telewizyjnej ma nieporównywalnie większą szansę przeforsować korzystne dla siebie decyzje niż ty czy ja. Wystarczy, że zleci on swoim pracownikom stworzenie materiału promującego pewne idee lub przedstawiającego w złym świetle pewnych polityków oraz puści ten materiał w swojej telewizji, żeby ogromnie podnieść swoje szanse na pasujący mu rezultat procesu legislacyjnego. Może także bezpośrednio przekupić wysoko postawionych polityków. Historia zna realne przypadki takiego przebiegu spraw. Choćby polityka na Ukrainie ostatnich lat jest tego dobrym przykładem. Tam właśnie tak się to odbywa.

Wymienione realne systemy autorytarne i demokratyczne są do siebie w rzeczywistości bardzo podobne. Możemy je nazwać oligarchią, czyli systemem rządów, w którym możliwość ustalania powszechnie obowiązujących zasad posiada jedynie mała grupa obywateli, a pozostali mają bardzo niewielki albo nawet żaden wpływ na podejmowane decyzje.

Czy istnieją jakieś mechanizmy zapobiegające problemowi przekształcania się demokracji w oligarchię? Istnieją. Pierwszym tego rodzaju rozwiązaniem jest konstytucja, czyli zestaw reguł nadrzędnych mających na celu ograniczenie pewnych negatywnych zjawisk mogących przyczyniać się do degeneracji systemu. Konstytucje zazwyczaj gwarantują pewne prawa i swobody obywatelskie mające z założenia być przeciwwagą dla tendencji do konsolidacji władzy, korupcji i zapędów dyktatorskich. Są to przykładowo: trójpodział władzy, wolność zgromadzeń, wolność zrzeszania się, wolność słowa, wolność mediów itp. Nazywamy tę koncepcję „demokratycznym państwem prawa”.

Nie jest to jednak żadna gwarancja, ponieważ interpretacją konstytucji zajmują się zazwyczaj ci sami ludzie, których ta konstytucja ma rzekomo ograniczać. I właśnie jesteśmy w Polsce świadkami tego, jak bardzo słabym zabezpieczeniem jest koncepcja „demokratycznego państwa prawa”. Partia rządząca po kolei zawłaszcza każdą instytucję i wprowadza w niej swoje porządki.

Innym możliwym modelem demokracji jest demokracja bezpośrednia, czyli podejmowanie decyzji nie za pośrednictwem przedstawicieli, tylko bezpośrednio w referendach. Najbliżej tego modelu jest Szwajcaria. Dalej jednak w żaden sposób nie eliminuje to wspomnianych wyżej problemów. Bogaty właściciel stacji telewizyjnej również miałby w tym systemie więcej do powiedzenia niż przeciętny Kowalski. Wciąż także jednostka miałaby 0,00003‰ wpływu na ustalane reguły, którym następnie musiałaby się podporządkować.

Są trzy propozycje odpowiedzi na te problemy. Po pierwsze: antyhierarchiczny, egalitarny komunizm. Równość na poziomie bogactwa gwarantowałaby równość głosu. Żaden bogacz nie miałby wtedy większych wpływów niż Kowalski. Po drugie: decentralizacja, czyli zmniejszenie rozmiarów zbiorowości. Przy 30 mln wyborców wpływ pojedynczej osoby to 0,00003‰, ale przy tysiącu wyborców to już 1‰, czyli kilka rzędów wielkości więcej! Po trzecie: dobrowolność członkostwa w zbiorowości. Jeżeli możesz sobie wybrać, do której zbiorowości chcesz należeć, to masz większy wpływ na podjęte przez tę zbiorowość decyzje. Wszystkie te trzy postulaty łączy idea anarchokomunizmu.

Idealny anarchokomunizm zawarł w sobie jednak co najmniej jedno założenie, które już jest pewną regułą, nie dając jednostce możliwości wpływu na zmianę tej reguły. Mam tu na myśli wymóg równości. Jeżeli więc nie mogę złamać tej zasady, czyli nie mogę stworzyć z innymi chętnymi dobrowolnej hierarchii lub też zgromadzić ilości zasobów większej niż pozostali członkowie zbiorowości, to nie mam pełnego wpływu na siebie. Nie mogę skorzystać ze wszystkich możliwości, ponieważ co najmniej jedna z nich nie jest dopuszczona przez system. Anarchokomunizm nie gwarantuje zatem 100% wpływu na ustalanie decyzji, którym następnie trzeba się podporządkować.

Rozwiązanie oferuje tutaj anarchokapitalizm, czyli idea odrzucająca zarówno autorytaryzm, jak i demokrację, a przyznająca właścicielom 100% wpływu na ustalanie decyzji dotyczących zarządzania swoją własnością. Reguły relacji między poszczególnymi jednostkami w zbiorowości byłyby zatem ustalane nie przez rząd lub zbiorowość, a przez dobrowolne umowy pomiędzy poszczególnymi jednostkami decydującymi się na udział w danej relacji.

Warto zwrócić uwagę, że idealny anarchokapitalizm, podobnie jak anarchokomunizm, również zawarł w sobie jedno założenie, które już jest pewną zasadą. Jeżeli nie mogę zawłaszczyć czyjejś własności i dysponować nią zgodnie ze swoją wolą, a nie z wolą jej właściciela, to wciąż nie mam 100% wpływu na ustalanie decyzji, którym następnie trzeba się podporządkować.

Anarchiści muszą zrozumieć, że ich propozycje nie są wolne od przymusu. Jeżeli w danej zbiorowości obowiązują pewne zasady, których złamanie grozi zastosowaniem przemocy, to jednostka nie ma pełnej wolności decydowania o sobie. Należy zdać sobie sprawę, że anarchiści nie mają monopolu na uznawanie siebie za jedynych obrońców wolności. Każdy system proponuje pewną dozę wolności i każdy system zakłada granice tej wolności. Wszystkie wymienione przeze mnie wyżej koncepcje posiadają dwie wspólne cechy. Po pierwsze: każda z nich wymaga siłowej egzekucji zasad wobec tych, którzy nie chcą się do nich dobrowolnie zastosować. Po drugie: każdy stabilny system jest dobrowolnie popierany przez większość uczestników, inaczej szybko by się rozpadł w wyniku zbyt dużych napięć. Dotyczy to wszystkich systemów: od anarchokomunizmu, przez anarchokapitalizm, demokrację przedstawicielską, oligarchię, aż po najgorsze, najbardziej zbrodnicze, totalitarne dyktatury.

Wnikliwy Czytelnik zapewne zauważy, że przy opisie idei anarchistycznych ponownie użyłem przymiotnika „idealny”. Najczęstszym zarzutem wobec koncepcji systemów bezpaństwowych jest ich utopijność. Wszystkich używających tego argumentu pragnę zapewnić, że definitywnie każda idea społeczno-polityczna jest utopijna! Również wasze poglądy, drodzy etatyści, są zupełnie nierealne. Nikt nie jest w stanie w pełni kontrolować zachowań innych ludzi i zagwarantować, że będą zachowywali się dokładnie tak, jak ten ktoś to sobie zaplanował. Każdy system instytucjonalny w każdych okolicznościach miejsca i czasu jest jedynie wypadkową popularnych przekonań rozpowszechnionych w społeczeństwie, a nie idealną formą jednej z koncepcji stworzonych przez intelektualistów. Te zasady, które są przestrzegane i egzekwowane, powstają w przybliżeniu w wyniku średniej ważonej wpływu poszczególnych jednostek w danej zbiorowości, gdzie wagi są przypisane do takich czynników, jak: spryt, charyzma, sława, ilość posiadanych zasobów, koneksje, siła militarna itd. Taka jest rzeczywistość.

Ja wybieram relacje społeczne oparte na wzajemnym poszanowaniu własności, w zdecentralizowanych, małych i dobrowolnie zrzeszonych, samorządnych społecznościach. Ta utopia podoba mi się bardziej niż inne, więc wolę, żeby obecny lub przyszły system był wypadkową przekonań społecznych, w których większość stanowią poglądy zbliżone do wyżej przedstawionych.

Korzystam i będę korzystał z własnych zasobów i umiejętności, żeby wypromować tę koncepcję i na co dzień staram się postępować zgodnie z nią. Jeżeli cię przekonałem, Czytelniku, to przyłącz się do mnie, a może kiedyś uda nam się przeważyć szalę na naszą stronę.

Karol Sobiecki

Komentarz

  1. Reply
    ktośtam says

    Nie wydaje mi się, żeby coś takiego jak “egalitarny komunizm” mogło w rzeczywistości zaistnieć. Ludzie mają różne cele. Ktoś musiałby podejmować decyzje. Ten ktoś byłby równiejszy. Byłby tyranem/oligarchą. Również w małej społeczności.

    Opis anarchokapitalizmu jest dość niejasny, trudno mi ocenić czy się z nim zgadzam.

Skomentuj

*