
Tymczasem na przestrzeni ostatniego półtora roku stało się jasne, że z praktycznego punktu widzenia „rząd światowy” już istnieje, zaś zdecydowana większość rządów lokalnych wdraża w sposób mniej lub bardziej jednolity „rekomendacje” stręczone bądź to przez tak zwane organizacje międzynarodowe, bądź to przez zakulisowe globalne koterie.
Powyższy fakt stanowi kolejne potwierdzenie znanej od dawna w kręgach wolnościowych prawdy, iż stosunkowo niewielkie znaczenie ma to, jakie będą doraźne rezultaty funkcjonowania procedur „demokracji przedstawicielskiej”, wielkie znaczenie ma natomiast to, w jakim stopniu w reakcji na owe rezultaty jest w stanie pojawić się konsekwentny oddolny opór. Innymi słowy, jeśli dany reżim zdaje sobie sprawę, że musi przegrać z lokalną wspólnotą działającą w myśl zasady „wszystkich nas nie pozamykacie”, wówczas nie ma większego znaczenia, czy rozkazy wdrażane przez ów reżim płyną z Warszawy, Brukseli, Genewy czy Davos.
Podsumowując, nawet rząd światowy przegra z regionalną społecznością, jeśli ta druga będzie wystarczająco zdeterminowana i spontanicznie zjednoczona w imię słusznych idei, zwłaszcza wówczas, gdy posłuży ona tym samym za inspirację dla innych podobnych społeczności. Dawid może zawsze pokonać Goliata, o czym należy pamiętać w tym większym stopniu, im bardziej różne domorosłe Goliaty próbują zastraszać nas swoim rozmiarem.