
Stąd o ile komunizm w sensie polityczno-gospodarczym występuje w swej czystej postaci już w bardzo nielicznych zakątkach świata, o tyle komunizm w sensie ontologiczno-egzystencjalnym pleni się w najlepsze w prominentnych ośrodkach wpływu „edukacyjnego”, „kulturowego” czy biurokratyczno-korporacyjnego. Wszakże maltuzjańsko-ekologistyczne próby stawiania człowieka na równi ze zwierzętami czy szeroko rozumianym światem natury, neomarksistowskie próby zacierania różnic między płciami czy rolami rodzinnymi, technokratyczne próby zrównywania maszyn i algorytmów z inteligentnymi podmiotami, czy pop-psychologiczne sugestie, że stan tej czy innej choroby psychicznej to nie rzadka anomalia, tylko społeczna norma, to nic innego, jak właśnie rozmaite emanacje jak najszerzej zakrojonej metafizycznej urawniłowki.
Być zatem antykomunistą w najpełniejszym tego słowa znaczeniu – albo, co na jedno wychodzi, być konsekwentnym antykomunistą w dzisiejszym świecie – to nie tylko rozumieć absolutnie kluczową rolę wolności osobistej, własności prywatnej i swobodnej konkurencji w zdrowym funkcjonowaniu dowolnej ludzkiej wspólnoty, ale też dostrzegać w tym kontekście równie kluczową rolę szacunku dla naturalnych rozróżnień, bytowych esencji, organicznych granic i spontanicznych hierarchii. Już 50 lat temu doskonale pojmował to choćby Murray N. Rothbard, pisząc o egalitaryzmie jako o buncie przeciw naturze. Zaś jako że najgruntowniejszą i najbardziej zajadłą formą egalitaryzmu jest komunizm, ten ostatni należy w ostatecznym rachunku traktować jako dążenie do zrównania z ziemią nie tylko gospodarki, ale też całego „świata ludzkich spraw”.
Kto więc nie myśli przykładać ręki do wydania tego świata na zatracenie, ten ma dziś równie wiele okazji do prezentowania konsekwentnie antykomunistycznej postawy, co uczestnicy niegdysiejszej zimnej wojny (jeśli nie więcej). Innymi słowy, wergiliuszowsko-misesowskie „nie poddawaj się złu, lecz coraz śmielej się z nim zmagaj” (tu ne cede malis, sed contra audentior ito) powinno dziś rozbrzmiewać wyjątkowo donośnie, by ostatecznie przepędzić niedobitego wciąż potwora z wszystkich zakamarków, w których miał on czelność się zagnieździć po swej polityczno-gospodarczej porażce.