
Aha, na ćwiczenia nie mogą być powołani także posłowie, radni, osoby pełniące funkcję organów jednostek samorządu terytorialnego, kandydaci w trakcie kampanii wyborczej oraz osoby zajmujące kierownicze stanowiska w urzędach administracji rządowej. Bo od zapieprzania na poligonie są zwykli obywatele, a nie ci, którzy nimi rządzą.
Choć w sumie nie musi to być wcale poligon – zgodnie z ustawą odbywanie ćwiczeń wojskowych
„może polegać na udziale w zwalczaniu klęsk żywiołowych i likwidacji ich skutków, w akcjach poszukiwawczych oraz ratowaniu życia ludzkiego”.
Czyli w razie potrzeby państwo może mieć niewolników do pracy przy wałach przeciwpowodziowych lub w szpitalach (jeśli zabraknie na przykład chętnych do pracy za oferowane stawki).
90 dni w roku przez nawet 36 lat – teoretycznie może to być nawet dziewięć lat życia „w kamaszach”. Nikt z uregulowanym stosunkiem do służby wojskowej – zwłaszcza, jeśli ma zawód przydatny armii – nie może być pewny, czy nagle nie dostanie wezwania na ćwiczenia i przez jakiś czas zamiast zarabiać lub odpoczywać na planowanych wakacjach nie będzie musiał mieszkać w koszarach. Chyba że już takie ćwiczenia w danym roku odbył.
Jeśli ktoś ma umowę o pracę lub kontrakt B2B, to za utracone wynagrodzenie, jeśli jest ono wyższe od żołdu, będzie przysługiwać mu rekompensata. Choć tylko do określonej wysokości. Ale jeśli pracuje w oparciu o umowę zlecenia lub umowę o dzieło, będzie musiał zadowolić się tylko żołdem. Nie jest też wcale pewne, że pracodawca nie zatrudni na jego miejsce kogoś innego (choć zatrudnionego na umowę o pracę nie można zasadniczo zwolnić podczas ćwiczeń). Można przypuszczać, że osoby, których nie można powołać na ćwiczenia (na przykład te z kategorią E lub te, które nie przeszły kwalifikacji wojskowej) staną się w pewnych przypadkach atrakcyjniejszymi pracownikami. A przedsiębiorcy mogą liczyć się z utratą klientów, a być może nawet pozwami o odszkodowanie za niewykonane w terminie usługi.
Rozumiem, że im więcej przeszkolonych wojskowo obywateli, tym trudniej będzie miał wróg w przypadku wojny. Żołnierz broniący z narażeniem życia mieszkańców swojego kraju przed agresorami zasługuje na najwyższy szacunek. Jednak nie wynika z tego, że należy przymusowo wyrywać ludzi z ich życia, by stali się żołnierzami. Decyzja o byciu żołnierzem czy potencjalnym żołnierzem powinna być dobrowolna. Tak jak w przypadku na przykład strażaków – nikt nie przeczy, że są oni potrzebni, ich praca jest szanowana i jednocześnie nikt nie zmusza do bycia strażakiem, narażania się na ogień czy przechodzenia strażackiego treningu. Wystarczają strażacy zawodowi i ochotnicy.
A parlamentarzystów, którzy uchwalili prawo umożliwiające przymusowe powoływanie ludzi na ćwiczenia wojskowe z jednoczesnym wyjątkiem dla samych siebie i innych osób na wysokich stanowiskach, powinno się pogonić z parlamentu. Może właśnie na poligon.