
Tak – już od prawie dziewięciu miesięcy w przygranicznych gminach nie mogą przebywać (chyba że za specjalnym pozwoleniem komendanta Straży Granicznej) między innymi turyści, przyjeżdżający w gości krewni i znajomi mieszkańców, no i oczywiście – o to chodzi w tej regulacji – zamiejscowi dziennikarze i działacze organizacji humanitarnych, którzy mogliby informować o działaniach podejmowanych wobec przedostających się nielegalnie przez granicę imigrantów lub im pomagać.
Rzecz jasna tacy imigranci próbują przedostawać się przez granicę cały czas – Straż Graniczna według podawanych przez siebie informacji wyłapuje w ostatnich dniach zwykle ponad trzydziestu cudzoziemców dziennie. Nic nie wskazuje, żeby ich liczba miała zmaleć, przynajmniej do momentu wybudowania muru na całej długości granicy. Dla samych prób nielegalnego przekraczania granicy „czasowy zakaz przebywania na określonym obszarze w strefie nadgranicznej” nie ma większego znaczenia.
Mimo to jest utrzymywany (na razie obowiązuje do końca czerwca), bo najwyraźniej komuś bardzo zależy, by to, co dzieje się z tymi imigrantami, nie było nagłaśniane.
A że jakiemuś przedsiębiorcy przy okazji padnie biznes, a jego pracownicy stracą pracę – trudno. Jak to się mówi, „nie da się zrobić omletu bez rozbijania jaj”.